środa, 21 marca 2018

Z życia stewardessy wzięte, czyli plan planem.....

Plan był następujący: dzień wolny w Astanie, a następnego dnia wieczorem lot po pasażera do Europy i powrót z nim do Kazachstanu. Proste. Zamówiłam catering na 18:30 czasu lokalnego i zajęłam się swoimi sprawami. Ponieważ między stolicą Kazachstanu, a Polską jest pięć godzin różnicy, to mój dzień był bardzo krótki. Postanowiłam nie przestawiać się na czas lokalny, tylko zostać w strefie europejskiej.

Ponieważ regularnie zasypiam tutaj na śniadanie, to zjawiam się później w business lounge po ciasteczka.
Wieczór upłynął mi bardzo przyjemnie, na oglądaniu mojego nowego, ulubionego vloggera. Zasnęłam około północy naszego czasu, czyli gdzieś o piątej rano tutaj. Na ten dzień mieliśmy zaplanowane zakupy z kapitanem na godzinę 14:30 czasu lokalnego, ale poza tym moim celem było się wyspać przed nocnym lataniem.
Obudził mnie telefon:
-"Jesteś gotowa?" - spytał kapitan.
-"Gotowa na co?!" - zaczęłam się zastanawiać, że jak to możliwe, że przespałam budzik i jest już 14? Patrzę jednak przez szparę w zasłonach i widzę, że na zewnątrz jest ciemno.
-"Nie, niegotowa. Mam na myśli, czy jesteś obudzona? Musimy jak najprędzej zebrać się na lot. Zamów catering z hotelu." - i tu kolega wyjaśnił mi, że nasz pasażer miał awaryjne lądowanie innym samolotem i musimy natychmiast go zabrać.
Problem tylko taki, że był on w Europie, a my w Azji. Czas lotu to pięć godzin, plus dwie godziny na znalezienie się w powietrzu.
Ustaliliśmy, że za godzinę wyjedziemy z hotelu. Była 6:30 rano czasu lokalnego, czyli 1:30 w Polsce. Szybko wydzwoniłam room service, żeby zamówić jedzenie na wynos. Niestety pani przyjmująca zamówienie, miała problem z moim angielskim; a mój rosyjski jest dość kulawy, a o 2 w nocy jest nieistniejący.
"Chlieb. Krowa wellington. Krawa wellington? Adin, adin." - że niby Beef Wellington raz poproszę. 😋
W końcu mi się udało w miarę z nią porozumieć, przynajmniej tak mi się wydawało. Wpadłam do łazienki i zaczęłam nakładać makijaż i wiązać włosy. Telefon.
-"Może pani powtórzyć zamówienie?" - spytał mnie pracownik room service już lepszą angielszczyzną.
👀
Dobra, powrót do włosów i chaotycznego wrzucania wszystkiego do walizki. Telefon.
-"Zabiję ich" - pomyślałam sobie.
-"Odwołane" - usłyszałam głos kapitana.
-"Co masz na myśli?"- bo już nie wiedziałam, czy jedzenie, czy lot, czy co za czort.
-"Nie lecimy, wracamy do starego planu. Wylot wieczorem."

Dzięki temu udało mi się zobaczyć jak wygląda bufet śniadaniowy w hotelu.
Tak byłam roztrzęsiona, że postanowiłam zejść na śniadanie i wrócić do łóżka po tym, jak adrenalina trochę opadnie. Jeszcze tylko odwołałam zamówione jedzenie, ale tym razem poprosiłam recepcję o wykonanie tego telefonu, bo nie miałam pojęcia jak powiedzieć "odwołuję" po rosyjsku.

O 2:30 rano tylko smażony ryż do mnie przemawia. I żeby było zdrowo, dwa kawałki rzodkiewki sobie wzięłam.
I tak wróciliśmy do planu poprzedniego. Wyspać się do 13:30 czasu lokalnego, zakupy o 14:30 i zebrać się na nocny lot. Jak to dobrze sobie wszystko zaplanować 😂



4 komentarze:

  1. Rozumiem, ze to taki rodzaj pracy, ale ja bym sie chyba zalamal.... Tyle zmian, trzeba byc bardzo elestycznym. Juz wole swoje grafiki w liniach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie taka praca wymaga dużej dyspozycyjność i dostosowania się. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Takie historie z zycia zalogi to moje ulubione wpisy. Czekam wiec na nowa ksiazke!

    OdpowiedzUsuń